czwartek, 21 grudnia 2017

Irracjonalne lęki

Irracjonalne lęki towarzyszą mi praktycznie codziennie. Każdy je ma. To te głupie myśli i natręctwa, które wywołują strach i dziwny niepokój.
Boję się, że zdarzy mi się jakiś wypadek, na przykład samochodowy, a ja będę nieogolona albo będę mieć niedopasowaną bieliznę i wszyscy to zobaczą. Przeraża mnie myśl, że ratownicy/lekarze zwrócą na to uwagę.
Albo, że umrę nieogolona i pracownicy kostnicy będą się ze mnie śmiać, a patolodzy sądowi obgadywać.
Boję się, że przez wyciek gazu albo dwutlenku węgla umrę we śnie. A nie lubię mieć w nocy otwartych okien.
Irytują mnie otwarte drzwi w pomieszczeniach. Szczególnie w nocy. W nocy drzwi od pokoju muszą być zamknięte. A te wejściowe już w ogóle. Najlepiej na wszystkie zamki. Bo boję się włamania albo napadu.
Ale zamykanie się na wszystkie spusty wzmaga mój strach przed tym, że w razie pożaru, ratownikom nie uda się mnie na czas uratować, bo tak się zabarykadowałam.
Myśl o pożarze wywołuje też lęk dlatego, bo nie wiem, czy dałabym radę wynieść wszystkie cenne dla mnie rzeczy. I przeżyć.
Boję się, że zostanę wciągnięta i zmasakrowana przez ruchome schody.
Boję się, że będąc w jakimś dużym i pełnym ludzi pomieszczeniu, na przykład parkingu podziemnym, sufit nagle zacznie się walić, a ja nie będę miała nawet możliwości ucieczki.
Boję się, że idąc ulicą, zostanę zaatakowana przez nożownika. W Toruniu już były takie przypadki.
Ale nie boję się żyć. Czy to nie irracjonalne? 

czwartek, 7 grudnia 2017

Czekoladowe dni

Podobno ludzie inteligentni nigdy się nie nudzą i zawsze znajdą sobie zajęcie.
No to ja muszę być jakaś wybitna.
Aby dostarczyć sobie rozrywki i wypełnić czymś poranki, zakupiłam kalendarz adwentowy. No, właściwie to tata mi go kupił. Mama się sprzeciwiała, mówiąc, że mam dwadzieścia dwa lata, nie jestem dzieckiem i powinnam dojrzeć.
To zabawne mamo, że jeszcze w tym samym tygodniu powiedziałaś, że nie jestem gotowa na małżeństwo lub macierzyństwo, bo jestem jeszcze dzieckiem.
Także dziękuję Ci bardzo, że dzięki Tobie mam problemy z określeniem własnej tożsamości.
Zdecyduj się kobieto, bo mnie wykańczasz.
Ale wracając. Będąc w sklepie, skorzystałam ze specjalnej umiejętności Córeczki Tatusia "Zrób słodkie oczka i namów na zakup." Tym oto sposobem kalendarz wylądował w koszyku. Warto zaznaczyć, że były dwa wzory tematyczne, a ja dla utrudnienia wybrałam ten bardziej kolorowy. Lubię wyzwania, lubię mierzyć wysoko, poćwiczę spostrzegawczość. Tak.
Od tamtego czasu, codziennie rano jem jedną czekoladkę. Ale zanim do tego dojdzie, muszę odnaleźć odpowiedni numerek. I jest to niezwykle czasochłonne. Mam wrażenie, że z każdym dniem, ten proces się wydłuża. Cyferki są małe i porozrzucane bez żadnego ładu i składu. Bawię się przednie, kiedy tak szukam odpowiedniego numeru. Nie ma oczywiście mowy o tym, bym zjadła czekoladkę spod innej cyferki. Myślę, że wtedy mogłoby dojść do zachwiania czasoprzestrzeni albo końca świata. Ta druga opcja jest nawet kusząca, ale niedługo idę do teatru i naprawdę chcę zobaczyć ten spektakl, więc wolę nie ryzykować.
Codziennie rano tracę minuty na szukaniu właściwej czekoladki. A kiedy już w brodzie Mikołaja, na choince albo na prezencie znajdę ten pożądany, otwieram kwadratowe okienko i z satysfakcją oglądam wzór na małej czekoladce. Czuję się wtedy jak królowa świata. Oczywiście spóźniłam się przez to w poniedziałek na zajęcia, ale było warto.
Jeszcze tylko siedemnaście dni.

środa, 6 grudnia 2017

SMS

Pewnego dnia, na pierwszym roku studiów, napisałam do przyjaciółki sms'a. Ona stwierdziła, że czuła się, jakby czytała post na blog i już wtedy podsunęła mi pomysł, by się tym zainteresować. Zostało mi to w głowie, a wiadomość zapisałam. Mimo zmiany telefonu, udało mi się zachować jej treść. Postanowiłam ją teraz wrzucić.

Co sprawiło, że obudziłam się po 6 i to całkowicie wyspana? Nie mam pojęcia. Nawet wstając na zajęcia, nie budzę się tak wcześnie. Zasnęłam stosunkowo późno. Bawiłam się telefonem testując systemowe aplikacje. Natrafiłam na darmowe fragmenty audiobooków. Postanowiłam przesłuchać "50 Twarzy Greya". "Może będzie jakaś fajna scena seksu" (Czasem jestem naprawdę głupia.) Wątpiłam w to, biorąc pod uwagę, że był to trwający nieco ponad godzinę pierwszy rozdział. Nie umiałam przyśpieszyć, więc słuchałam tak długo, aż zasnęłam. I kiedy obudziłam się rano, byłam pewna, że to na chwilę. Że zaraz znów zasnę, ale nie. Poczułam przemożną potrzebę napicia się. To był błąd, gdyż chwilę później zachciało mi się siusiu, ale lenistwo i pragnienie pozostania w łóżku, które było moim ciepłym schronieniem, nie pozwoliły mi się ruszyć. Sięgnęłam po telefon. Postanowiłam dokończyć to, co zaczęłam przed włączeniem audiobooka. To było dobre posunięcie, gdyż znalazłam niezwykle ciekawy fragment książki kryminalnej, który pochłonęłam jakby to była paczka Haribo. Nienasycona zaczęłam przekopywać komórkowy Internet w poszukiwaniu darmowych książek, jednak bez większego skutku. Ola nie idzie na zajęcia, a ja leżę, słucham rocka i przez zapchany nos oddycham tak głośno jakbym chrapała. Zamieniam się we własną matkę. Chyba już nie zasnę. To będzie długi dzień

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Tonący orek się chwyta, czyli co daje mi G.F. Darwin


Mżawka. Śpieszący się ludzie. Sygnalizacja świetlna. Dźwięki miasta. I ja. Idę szybko. Zawsze chodzę szybko. Chodzenie wolno mnie męczy. Ale teraz idę naprawdę szybko, bo jest zimno. Najbardziej w ręce, bo ja przecież nigdy nie mam rękawiczek.
Spoglądam na prawą dłoń. Ściskam w niej płytę i dwie kartki. Nawet nie wiem po co. Chyba po prostu chcę mieć pewność, że są. Że są namacalne. Tak jak namacalna jest moja zazdrość o mini serniczki.
Chciałabym, żeby była to płyta z kolędami Budki Suflera. Nawet Zenek Martyniuk wydaje się teraz w porządku. Ale to tylko wyniki mojego prześwietlenia płuc. Powinnam odebrać je już dwa tygodnie temu, ale przecież wyjechałam z miasta, a potem po powrocie z Gdyni byłam chora.
Prawa dłoń mnie szczypie. Nie wiem, czy to od zimna, czy to może ta płyta tak mnie pali. Patrzę przelotnie na wyniki krwi.
„Wszystko obniżone!” – słyszę głos cioci, pielęgniarki
„Bo chuda jesteś i nic nie żresz!” – słyszę głos wściekłej mamy
Jak ona może w ogóle tak mówić? Jestem szczerze oburzona! Powinna użyć stwierdzenia „(...) nic nie jesz.” Dlaczego ona posługuje się tak potocznym słownictwem? Ja bym tak nie mogła.
Znów spoglądam na wyniki i próbuję sobie przypomnieć treść orzeczenia medycznego, w którym tak skupiono się na moim lewym płucu.
„A prącie. Najwyżej umrę.”
Wpadam na pomysł, by wziąć udział w programie „W czym do trumny?” To moja, lepsza wersja programu „W czym do ślubu?”
„Bilet do Piekła 2.0 już mam w portfelu, także jestem ustawiona.”
Nagle przypominam sobie, że wcale nie mam go w portfelu. Jest w moim zeszycie na książkę.
„Zeszyt na książkę.”
Nie mam pewności, czy uda mi się ją kiedykolwiek skończyć, ale tak, jest to zeszyt na książkę. Taki ładny, niebieski. Dostałam go we wrześniu na dwudzieste drugie urodziny.
Jestem już na przystanku. Mój autobus chyba właśnie odjechał, ale to nic. Mam czas. Poza tym, nic nie dzieje się bez przyczyny.
Siadam na ławce. Zawsze korzystam z okazji, żeby sobie usiąść. Teraz szczególnie, bo w muzeum dość się nastałam.
Na przystanku nie ma zbyt wielu ludzi, bo większość właśnie odjechała. Została jedna kobieta. Prawdopodobnie ma ponad pięćdziesiąt lat. Nazywam ją Teresa. Teresa stoi. Mam nadzieję, że nie będzie jechała tym samym autobusem, bo jakby nie było, jest dla mnie konkurencją w walce o miejsce siedzące.
Jest cicho i spokojnie. Nic się nie dzieje. Prawie jak w tej piosence, którą śpiewaliśmy w teatrze.
Lewą dłoń trzymam w kieszeni płaszcza. Prawa wciąż ściska wyniki. Już jej nie czuję. Mam wrażenie, że zaraz odpadnie mi nadgarstek. Jestem praworęczna, więc świetnie się składa. Już nie mogę się doczekać, aż będę opowiadać niezręczne żarty. A w pracy będę mówić, że wcześniej na tej ręce trzymałam tacę i doprowadziłam się do takiego stanu, że musieli mi ją amputować.
„Byłaś Attitude Princess. Co się z Tobą stało?”
Nie potrafię konkretnie odpowiedzieć na to pytanie. Wiem tylko, że Attitude Princess zmarła zeszłej zimy.
„Iskander powiedział kiedyś, że nie zna tak pozytywnej osoby jak ja i czasem w pracy przypominał sobie nasze rozmowy albo motywujące e-maile, które mu pisałam. Mówił też, że jestem zabawna. Tak, to było wtedy jak Elisabeth wspominała jak odgrywałam Samarę Morgan i że to było takie realistyczne i upiorne.”
Samara Morgan. Bardzo lubię ją odgrywać. Świetnie wychodzi mi też granie reakcji czarnoskórej matki szóstki dzieci, która po odjeździe autobusu widzi swój nowy dom. To rola życia.
Zaczynam przebierać nogami. Może byłoby mi teraz łatwiej, gdybym słuchała muzyki. Muzyka jest lekiem na wszystko. Ale nie mam siły, żeby wyciągnąć słuchawki. Więc tylko zamykam oczy. Po chwili je jednak otwieram. Nie mogę przegapić autobusu. Muszę być czujna.
„ANN, GET YOUR SHIT TOGETHER.”
Biorę wdech tak głęboki, jak tylko mogę.
„Wymień trzy pozytywne rzeczy w tej sytuacji.”
To jest wykonalne. Zawsze. Naprawdę. I ja to wiem. Więc próbuję.
„Siedzę, wygodnie mi. Jest zimno, a mi się nie chce siku. To dobrze. Bo zazwyczaj chce. Marznę i czekam na autobus. Oto lekcja cierpliwości.”
Po moim policzku spływa łza. Nie ocieram jej.
Boję się tej zimy.
I nagle to się dzieje. Ta melodia, której nie można pomylić z żadną inną. Na początku myślę, że jakimś cudem włączyła mi się lista odtwarzania. Nawet w popłochu, drążącą dłonią wyciągam telefon. Ale to nie to.
To Teresa. Patrzę jak nieco zdenerwowana przetrzepuje swoją torebkę. Wyciąga komórkę. Zębami ściąga z dłoni skórzaną, fioletową rękawiczkę. Odbiera, nim zaczyna się moja ulubiona zwrotka o pandach.
Jeśli jest coś, czego zazdroszczę androidom, to możliwość ustawiania piosenek na dzwonki. Chociaż ja i tak mam zawsze wyciszony.
Śmieję się i płaczę równocześnie. Jest to typowy śmiech przez łzy. To takie głupie, ale nie mogę się uspokoić. Teresa chyba to widzi, ale nie reaguje, tylko informuje rozmówcę, że Jasia kupiła makowiec, ale jest jakiś suchy, więc chyba przyniesie tylko jabłecznik, ale jeszcze nie wie.
Jest mi nagle tak dobrze. Czuję rozbawienie całą tą sytuacją i swoim głupim zamartwianiem. Wszystko wydaje mi się takie komiczne. Ja się stresuję, a tu nagle lecą Orki z Majorki. Jakby chciały mnie pocieszyć. Wszystkiego się mogłam spodziewać, ale nie tego. Przydarzył mi się taki nagły zwrot akcji. Wierzę, że to nie przypadek, że los chciał mi pokazać, że nie mam powodu, by się łamać. Odczuwam jakieś irracjonalne wsparcie i nie potrafię wyjaśnić skąd się ono bierze. Myślę sobie, że Darwini są wszędzie i chyba nie pozbędę się ich z mojego życia, bo nawet teraz poprawiają mi humor.
Teresa kończy rozmawiać i odwraca się w moją stronę. Zmieszana i zawstydzona, w końcu ocieram twarz i szczerze mówię, że bardzo lubię jej dzwonek i mam duży sentyment do tej piosenki. Teresa chowa telefon i wyznaje, że chciała też ustawić „Kluski,” ale one za długo się rozkręcają, a ona nie umie przycinać piosenek z you tuba.
Ja też nie umiem.
Podjeżdża mój autobus.
Wszystko będzie dobrze.


#radosneżyciedarwinisty #darwinipomagajążyć #chciałamsiętympodzielić #coolstory #kierowcaautobusunieklaskał #pozdrawiamTeresę #coztymmakowcem #wprzyszłymtygodniukończymisięmiesięczny #Ann #darwiniwszędzie #niezastąpienipoprawiaczehumoru #DZIĘKUJĘ



środa, 29 listopada 2017

HABADZIBADŁO

Siedzimy w sali, czekając na prowadzącego. On zawsze każe nam wejść do środka, żebyśmy nie uciekły po piętnastu minutach. To te śmieszne zajęcia z długą nazwą, której nigdy nie pamiętam. Z nudów ozdabiam zeszyt jednym słowem - Habadzibadło. Koleżanka obok przysuwa się bliżej, patrzy i marszczy czoło.
- Co to jest?
- Jak to co? Najlepsza poznańska piekarnia, jaką znam. Piekarnia Zbigniewa Habadzibadło. Rok założenia 1924. Bułki, drożdżówki, pieczywo i chałki, a wszystko w cenach, że nic tylko kroić i smarować!
Czuję się jak Benedylberd. Tylko nie mam chleba, który mogłabym trzymać, więc dla efektu podnoszę zeszyt. Myślę, że też jest klawo.
- Piekarnia Zbigniewa Habadzibadło. Poznań, ulica Marka Pola 12! Druga klatka od podwórka! I czynna w weekendy!
W głowie już słyszę piosenkę, a koleżanka patrzy na mnie z politowaniem i rozbawieniem. Szalenie ciekawe połączenie.
- Już rozumiem dlaczego jesteś singielką.
Życie, jak Ty mnie rozpieszczasz! Przyznajmy, że tym razem sama się jednak prosiłam.


wtorek, 28 listopada 2017

Kluski

Chciałabym teraz serdecznie podziękować Darwinom za to, że dzięki nim potrafię znaleźć odpowiedź na każde trudne pytanie.
Nowe studia, nowa praca, nowe koleżanki, nowe okazje do pogaduszek. A jak pogaduszki, to wiadomo, że w końcu zacznie się ten temat. Temat facetów. I ja wiem, co wkrótce nastąpi. To jest trochę tak jak z jedzeniem żelek. Niby wiesz, że w końcu się skończą, ale gdy to się dzieje, to i tak jest zaskoczenie. I identycznie jest ze mną, kiedy pada to pytanie:
- Ann, a Ty dlaczego jesteś singielką?
Zapada cisza. Kilka par oczu wpatruje się we mnie z wyczekiwaniem.
A ja mówię najbardziej logiczną rzecz, jaka przychodzi mi do głowy.
- Bo jestem jak kluski.
- ..?
- Jestem dobra samotnie.


Bezludna Wyspa

Oglądałam kiedyś przecudną dramę "Angel Eyes." Główna bohaterka w pewnym momencie, chcąc uciec od rzeczywistości, problemów i swojego ukochanego, z którym jak sądziła, nie może być, wyjechała na wyspę, gdzie jako wolontariusz pomagała potrzebującym i chorym.
Przyjaciółka powiedziała mi potem, że jestem taka sama. Że gdy mam problem, z którym nie potrafię sobie poradzić, gdy w moim życiu coś się sypie, uciekam. Uciekam na bezludną wyspę. Metaforycznie oczywiście. Zamykam się w sobie i nikogo do siebie nie dopuszczam, wręcz odcinam się od ludzi. Uświadomiła mnie w tym kilka lat temu. Od tamtej pory zwracam na to uwagę.
Robię to za każdym razem, gdy rzeczywiście dzieje się coś niedobrego. Czasem moja bezludna wyspa przybiera pewną formę. Kiedyś był to pewien zespół, w który razem z przyjaciółką uciekłyśmy. Zatraciłyśmy się w muzyce i jej twórcach, wykreowałyśmy swoją własną, bezpieczną rzeczywistość. Nikt nie mógł nas tam skrzywdzić. Nieważne co się działo w naszym życiu; problemy w szkole, czy w domu. To nie miało dla nas znaczenia. Bo zawsze miałyśmy słuchawki. Słuchałyśmy muzyki, oglądałyśmy zdjęcia i gify, tworzyłyśmy historie. To było jak narkotyk.
Ale to odeszło. Bezpowrotnie. I została szara, bolesna rzeczywistość.
Kilkakrotnie uciekałam w książki i seriale. To bardzo popularne. Na pewno nie tylko ja to robię. Łóżko, laptop, herbata. Miły zestaw.
Ostatnio uciekłam w G.F. Darwin. Mimo że jestem fanką ich twórczości już od kilku lat, to od miesiąca, od czasu mojego ostatniego upadku zaczęłam odnajdywać w nich pocieszenie. Jak głupio to nie zabrzmi, ich filmy są moją terapią, moją deską ratunku, moją jedyną nadzieją. Dialogi, które znam na pamięć wywołują na mojej twarzy uśmiech, kiedy zmęczona chodzę z tacą pełną naczyń albo siedzę na dłużących się zajęciach. Pomagają mi. Trudno wyjaśnić w jaki sposób. Dla mnie nie ma to znaczenia. Ważne, że w ostatnim miesiącu ani razu nie upadłam. W zamian za to ćwiczę, pracuję, studiuję, uczę się. I tak jakoś leci. Ostatnio nawet udało mi się poznać chłopaków, co było moim celem. Więc teraz muszę znaleźć nowy. Tylko jaki?
Muszę odkryć nową wyspę.



poniedziałek, 27 listopada 2017

The last one



Myśli, których nie potrafię ubrać w słowa
Choć wciąż próbuję od nowa
Słowa, których nie potrafię wypowiedzieć
Więc muszę obok cicho siedzieć
Tak bardzo chciałabym z Tobą rozmawiać
I dawać Ci się poznawać
Chodzić razem na spacery
A czasem na rowery
Lub do kina na premiery

Gdybym tylko była odważniejsza
I Twojego spojrzenia pewniejsza
Zostanę jednak w tyle samotnie
Nikt nie upomni się tu o mnie
Pożegnaliśmy się czule
Smutno nie jest mi w ogóle
Niewypowiedziane słowa zabiorę ze sobą
Nie przejmuję się już Tobą
Może napiszę Ci je w liście
Lecz nie wręczę go osobiście

niedziela, 26 listopada 2017

Can you?

Idąc ulicą mijam zakochane pary
Moja dłoń zwisa wtedy luźno
I nie ma przy mnie nikogo, kto by ją chwycił
Za uśmiechem skrywam swą samotność
Widzę szczęście, które nie należy do nas

Kroczę całkiem całkiem sama
Może i Ty jesteś teraz taki sam sam
Gdzieś tam tam
Gdzie nie mogę Cię dotknąć

Ulepiłam sobie mężczyznę z poduszek
Nocą jego skóra wchłania moje łzy
Chciałabym, żeby pachniał Tobą

Nie mam prawa, by tęsknić
Tęsknię bezustannie

Czy możesz zabrać te uczucia?

sobota, 25 listopada 2017

Po cichu...

Głupi ten, co kocha Biedny ten, co tego nie potrafi Można nazwać mnie dziś głupią Nie wyprę się swej słabości Dłoń, która nigdy nie dotknie mojej Oczy, które nigdy nie spojrzą na mnie Ramiona, które nigdy mnie nie obejmą I Ty, który nigdy nie będziesz mój Stoję przed Tobą bezradna Czy widzisz jak drżę? Czy wiesz, że teraz gram? Oby nie zdradziły mnie me nieposłuszne oczy Lecz Ty i tak niczego nie dostrzegasz Spoglądasz dziś na kogoś innego I jesteś za daleko A moje serce nie ma odwagi, by Cię dosięgnąć Więc tylko patrzę na Ciebie ukradkiem Łzy usilnie powstrzymuję i uśmiecham się żałośnie Wiedząc, że nie ma nic, co mogłabym zrobić Postanawiam kochać Cię po cichu...

czwartek, 26 października 2017

Cel

Muszę mieć cel. Jakikolwiek. Muszę być zajęta. To brzmi całkiem logicznie i nie ma w tym nic dziwnego. Trzeba coś robić, inaczej dostanie się do głowy.
Jestem studentką. Właściwie robię dwa kierunki, chociaż z tego pierwszego zostało mi napisanie licencjatu, drugi dopiero zaczęłam. Pracuję też dorywczo jako kelnerka w hotelu.
Staram się być zajęta. I jest dobrze, kiedy jestem. Chodzę na zajęcia, spędzam czas z koleżankami. W weekendy pracuję. Czasem na 5am, czasem na 7am. Właściwie to jestem kelnerką/sprzątaczką. Latam z tacą, odkurzam, zastawiam stoły, liczę obrusy, ścieram kurze ze stolików i barowych stołków, myję podłogi, uzupełniam cukier, nalewam soki, poleruję sztućce i składam serwetki. I jest ok. Po kilku godzinach wracam do mieszkania padnięta. Bolą mnie nogi i ręce, ale psychicznie czuję się nawet zrelaksowana. Bo jestem zajęta i nie myślę. Nie myślę o głupotach. Zamiast tego podśpiewuję pod nosem podczas odkurzania i dzień jakoś mija.
Gorzej jest, kiedy zostaję całkiem sama. Tylko ja i myśli, których nie mogę kontrolować. Paraliżuje mnie strach przed przyszłością, przed niewiadomą, przed zmianami.
Wiem, że muszę się skupić na krótkoterminowych celach, pomaga mi lista zadań do zrobienia. Czasem bez niej nie jestem w stanie ściągnąć prania z suszarki. Czuję się ostatnio tak bardzo nieporadna.

środa, 25 października 2017

Upadek

To jest trochę tak, że nie mogę oddychać. Moje serce bije szybko, ale ciężko. Czuję to. Jakby chciało mi udowodnić, że wciąż żyję. Oddychanie mnie boli. Mam wrażenie, że słoń siedzi mi na klatce piersiowej. Biorę głęboki wdech, ale on nie przynosi ulgi.
Dziś upadłam bardziej.
Tak to nazywam. Te dni. Potknięcia i upadki.
Poniedziałek był dobry. Naprawdę dobry. Pamiętam to dziwne podekscytowanie, które przez cały dzień mi towarzyszyło. Serce biło radośnie, a ja słuchałam muzyki i śpiewałam.
Wczoraj rano jeszcze nic nie zwiastowało tego, że upadnę. Pierwszy raz potknęłam się w południe. Po południu było gorzej. Leżałam w łóżku, nie czując nic. Przez cały dzień nie byłam w stanie jeść, mimo że na początku byłam głodna. Potem i głód przestałam czuć. Po prostu leżałam. Nie jadłam, nawet nie spałam. Nawet drzemka wydawała mi się wtedy zbędna. Przez kilka godzin po prostu leżałam.
Dziś od rana pada. Lubię deszcz. Lubię jak uderza w szybę. Lubię burzę.
Ale dziś upadłam bardziej, może nawet przez ten deszcz. Jestem w większym dołku. Próba zjedzenia śniadania skończyła się po kilku kęsach. Przed zajęciami musiałam się spakować do domu i posprzątać łazienkę. Popłakałam się, szorując umywalkę. To było takie komiczne. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego po twarzy poleciały mi łzy.
Nie widzę dziś sensu w malowaniu się, w staraniu. W niczym dziś nie widzę celu. Siedząc na zajęciach, mam wrażenie, że tylko moje ciało znajduje się w sali. Umysł i dusza są gdzie indziej. Gdzieś daleko. Czuję się pusto. Jak skorupa. Czasem nawet zaczynam wątpić, czy w ogóle mam w środku organy. Ale przecież muszę mieć. Przecież wciąż jestem człowiekiem.