Mżawka.
Śpieszący się ludzie. Sygnalizacja świetlna. Dźwięki miasta. I
ja. Idę szybko. Zawsze chodzę szybko. Chodzenie wolno mnie męczy.
Ale teraz idę naprawdę szybko, bo jest zimno. Najbardziej w ręce,
bo ja przecież nigdy nie mam rękawiczek.
Spoglądam
na prawą dłoń. Ściskam w niej płytę i dwie kartki. Nawet nie
wiem po co. Chyba po prostu chcę mieć pewność, że są. Że są
namacalne. Tak jak namacalna jest moja zazdrość o mini serniczki.
Chciałabym,
żeby była to płyta z kolędami Budki Suflera. Nawet Zenek
Martyniuk wydaje się teraz w porządku. Ale to tylko wyniki mojego
prześwietlenia płuc. Powinnam odebrać je już dwa tygodnie temu,
ale przecież wyjechałam z miasta, a potem po powrocie z Gdyni byłam
chora.
Prawa
dłoń mnie szczypie. Nie wiem, czy to od zimna, czy to może ta
płyta tak mnie pali. Patrzę przelotnie na wyniki krwi.
„Wszystko
obniżone!” – słyszę głos cioci, pielęgniarki
„Bo
chuda jesteś i nic nie żresz!” – słyszę głos wściekłej
mamy
Jak ona
może w ogóle tak mówić? Jestem szczerze oburzona! Powinna użyć
stwierdzenia „(...) nic nie jesz.” Dlaczego ona posługuje się
tak potocznym słownictwem? Ja bym tak nie mogła.
Znów
spoglądam na wyniki i próbuję sobie przypomnieć treść
orzeczenia medycznego, w którym tak skupiono się na moim lewym
płucu.
„A
prącie. Najwyżej umrę.”
Wpadam
na pomysł, by wziąć udział w programie „W czym do trumny?” To
moja, lepsza wersja programu „W czym do ślubu?”
„Bilet
do Piekła 2.0 już mam w portfelu, także jestem ustawiona.”
Nagle
przypominam sobie, że wcale nie mam go w portfelu. Jest w moim
zeszycie na książkę.
„Zeszyt
na książkę.”
Nie mam
pewności, czy uda mi się ją kiedykolwiek skończyć, ale tak, jest
to zeszyt na książkę. Taki ładny, niebieski. Dostałam go we
wrześniu na dwudzieste drugie urodziny.
Jestem
już na przystanku. Mój autobus chyba właśnie odjechał, ale to
nic. Mam czas. Poza tym, nic nie dzieje się bez przyczyny.
Siadam
na ławce. Zawsze korzystam z okazji, żeby sobie usiąść. Teraz
szczególnie, bo w muzeum dość się nastałam.
Na
przystanku nie ma zbyt wielu ludzi, bo większość właśnie
odjechała. Została jedna kobieta. Prawdopodobnie ma ponad
pięćdziesiąt lat. Nazywam ją Teresa. Teresa stoi. Mam nadzieję,
że nie będzie jechała tym samym autobusem, bo jakby nie było,
jest dla mnie konkurencją w walce o miejsce siedzące.
Jest
cicho i spokojnie. Nic się nie dzieje. Prawie jak w tej piosence,
którą śpiewaliśmy w teatrze.
Lewą
dłoń trzymam w kieszeni płaszcza. Prawa wciąż ściska wyniki.
Już jej nie czuję. Mam wrażenie, że zaraz odpadnie mi nadgarstek.
Jestem praworęczna, więc świetnie się składa. Już nie mogę się
doczekać, aż będę opowiadać niezręczne żarty. A w pracy będę
mówić, że wcześniej na tej ręce trzymałam tacę i doprowadziłam
się do takiego stanu, że musieli mi ją amputować.
„Byłaś
Attitude Princess. Co się z Tobą stało?”
Nie
potrafię konkretnie odpowiedzieć na to pytanie. Wiem tylko, że
Attitude Princess zmarła zeszłej zimy.
„Iskander
powiedział kiedyś, że nie zna tak pozytywnej osoby jak ja i czasem
w pracy przypominał sobie nasze rozmowy albo motywujące e-maile,
które mu pisałam. Mówił też, że jestem zabawna. Tak, to było
wtedy jak Elisabeth wspominała jak odgrywałam Samarę Morgan i że
to było takie realistyczne i upiorne.”
Samara
Morgan. Bardzo lubię ją odgrywać. Świetnie wychodzi mi też
granie reakcji czarnoskórej matki szóstki dzieci, która po
odjeździe autobusu widzi swój nowy dom. To rola życia.
Zaczynam
przebierać nogami. Może byłoby mi teraz łatwiej, gdybym słuchała
muzyki. Muzyka jest lekiem na wszystko. Ale nie mam siły, żeby
wyciągnąć słuchawki. Więc tylko zamykam oczy. Po chwili je
jednak otwieram. Nie mogę przegapić autobusu. Muszę być czujna.
„ANN,
GET YOUR SHIT TOGETHER.”
Biorę
wdech tak głęboki, jak tylko mogę.
„Wymień
trzy pozytywne rzeczy w tej sytuacji.”
To jest
wykonalne. Zawsze. Naprawdę. I ja to wiem. Więc próbuję.
„Siedzę,
wygodnie mi. Jest zimno, a mi się nie chce siku. To dobrze. Bo
zazwyczaj chce. Marznę i czekam na autobus. Oto lekcja
cierpliwości.”
Po moim
policzku spływa łza. Nie ocieram jej.
Boję
się tej zimy.
I nagle
to się dzieje. Ta melodia, której nie można pomylić z żadną
inną. Na początku myślę, że jakimś cudem włączyła mi się
lista odtwarzania. Nawet w popłochu, drążącą dłonią wyciągam
telefon. Ale to nie to.
To
Teresa. Patrzę jak nieco zdenerwowana przetrzepuje swoją torebkę.
Wyciąga komórkę. Zębami ściąga z dłoni skórzaną, fioletową
rękawiczkę. Odbiera, nim zaczyna się moja ulubiona zwrotka o
pandach.
Jeśli
jest coś, czego zazdroszczę androidom, to możliwość ustawiania
piosenek na dzwonki. Chociaż ja i tak mam zawsze wyciszony.
Śmieję
się i płaczę równocześnie. Jest to typowy śmiech przez łzy. To
takie głupie, ale nie mogę się uspokoić. Teresa chyba to widzi,
ale nie reaguje, tylko informuje rozmówcę, że Jasia kupiła
makowiec, ale jest jakiś suchy, więc chyba przyniesie tylko
jabłecznik, ale jeszcze nie wie.
Jest mi
nagle tak dobrze. Czuję rozbawienie całą tą sytuacją i swoim
głupim zamartwianiem. Wszystko wydaje mi się takie komiczne. Ja się
stresuję, a tu nagle lecą Orki z Majorki. Jakby chciały mnie
pocieszyć. Wszystkiego się mogłam spodziewać, ale nie tego.
Przydarzył mi się taki nagły zwrot akcji. Wierzę, że to nie
przypadek, że los chciał mi pokazać, że nie mam powodu, by się
łamać. Odczuwam jakieś irracjonalne wsparcie i nie potrafię
wyjaśnić skąd się ono bierze. Myślę sobie, że Darwini są
wszędzie i chyba nie pozbędę się ich z mojego życia, bo nawet
teraz poprawiają mi humor.
Teresa
kończy rozmawiać i odwraca się w moją stronę. Zmieszana i
zawstydzona, w końcu ocieram twarz i szczerze mówię, że bardzo
lubię jej dzwonek i mam duży sentyment do tej piosenki. Teresa
chowa telefon i wyznaje, że chciała też ustawić „Kluski,” ale
one za długo się rozkręcają, a ona nie umie przycinać piosenek z
you tuba.
Ja też
nie umiem.
Podjeżdża
mój autobus.
Wszystko
będzie dobrze.
#radosneżyciedarwinisty
#darwinipomagajążyć #chciałamsiętympodzielić #coolstory
#kierowcaautobusunieklaskał #pozdrawiamTeresę #coztymmakowcem
#wprzyszłymtygodniukończymisięmiesięczny #Ann #darwiniwszędzie
#niezastąpienipoprawiaczehumoru #DZIĘKUJĘ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz