wtorek, 29 maja 2018

SW Przygotowania: Sales talk, visa, bilety, practice...

Dostałam się do programu. Ale co potem? Potem zaczęły się przygotowania.
Każdy First Year, czyli osoba jadąca po raz pierwszy, dostała sales talk, czyli jak powiedział mój kolega - "gadkę sprzedawcy."
Wcześniej w wielu życiowych sytuacjach spotkałam się z osobami, które próbowały mi coś wcisnąć. Odkurzacz, garnki, nowy abonament, Internet, czy inną wiarę. Na ulicy, przez telefon, a nawet w moim własnym domu. Są to zazwyczaj nieprzyjemne doświadczenia. Niby wiadomo, że te osoby w taki sposób zarabiają na życie, ale bardzo często zachowują się sztucznie, są nachalne i wręcz niegrzeczne, mówią swoje formułki i nie dadzą nawet dojść do głosu.
Obawiałam się, że moja praca będzie polegać na tym samym. Nie chciałam tego, bo nie czułabym się wtedy fair. Nie chciałam niczego nikomu wciskać.
Wytłumaczono mi, że nie muszę. Moją pracą ma być tylko pokazanie książek. Pokazanie książek. Na tym mam się skupić. Jednak nauczenie się sales talku na pamięć było konieczne. W tym celu ćwiczyliśmy z doświadczonymi managerami, którzy zawsze chętnie dawali nam rady.
W każdą środę o 7pm w budynku jednego z wydziałów odbywały się spotkania, podczas których przygotowywaliśmy się do wyjazdu. Uczyliśmy się o Stanach, o ich systemie edukacji i o tym jak mamy sobie radzić samemu.
Każdy FY miał też indywidualne spotkania z mangerami. Nasze Personal Conversation trwały zazwyczaj godzinę. W tym czasie rozmawialiśmy o naszych celach, ambicjach, nadziejach i obawach. Za każdym razem otrzymywałam jedno pytanie: Dlaczego chcesz jechać?
I za każdym razem podczas udzielania odpowiedzi, zastanawiałam się, co jeszcze mogę powiedzieć. Czy wcześniejsze powody były niewystarczające? Słabe? Za mało motywujące? Płytkie?
Chciałam doświadczyć przygody, podróżować, stać się niezależna i pewna siebie. I wiedziałam, że mogę to osiągnąć.
Mijały tygodnie, podczas których musieliśmy dostać visę, kupić bilety, a także zdać wcześniej wszystkie egzaminy. Wyjazd zaplanowany był na 29.05. Pamiętam ile rzeczy nagle miałam na głowie. Byłam zajęta i musiałam się nauczyć planować wszystkie działania. To było dobre, bo traktowałam to jak prawdziwy trening.
Czy się stresowałam? Nie. Ja nie mogłam się doczekać wyjazdu. Ekscytacja mnie rozpierała.
Miałam szczęście, bo otaczały mnie osoby, na których wsparcie mogłam liczyć.
Pamiętam swoją wizytę w ambasadzie. Byłam przygotowana na wszystkie możliwe pytania, więc oczywiście bez problemu otrzymałam wizę.
Dopiero na początku maja dowiedziałam się, w którym stanie przyjdzie mi pracować. Padło na Minnesotę. Czy się cieszyłam? Nah. Szczerze mówiąc, miałam neutralne uczucia. Wtedy nie wiedziałam o Minnesocie praktycznie nic. Kojarzyłam ją z zimna i jezior. Od naszej Organization Leader dowiedziałam się jedynie, że jest tam najwięcej komarów w całych Stanach i dużo Europejczyków. Juhu.
Miałam nadzieję, że Minnesota mnie czymś zaskoczy.
Skoro wiedziałam już gdzie będę pracować, pozostało mi kupić bilety na samolot. Wybrałam połączenie Warszawa-Paryż-Detroit-Tennessee. W Nashville miało odbyć się kilkudniowe szkolenie w siedzibie firmy - Sales School. Stamtąd wszystkie organizacje miały się porozjeżdżać po całym kraju. Powrót zaplanowałam z Nowego Jorku, ponieważ koniecznie chciałam się tam wybrać.
Rozpoczęło się pakowanie płaszczy przeciwdeszczowych...