czwartek, 7 grudnia 2017

Czekoladowe dni

Podobno ludzie inteligentni nigdy się nie nudzą i zawsze znajdą sobie zajęcie.
No to ja muszę być jakaś wybitna.
Aby dostarczyć sobie rozrywki i wypełnić czymś poranki, zakupiłam kalendarz adwentowy. No, właściwie to tata mi go kupił. Mama się sprzeciwiała, mówiąc, że mam dwadzieścia dwa lata, nie jestem dzieckiem i powinnam dojrzeć.
To zabawne mamo, że jeszcze w tym samym tygodniu powiedziałaś, że nie jestem gotowa na małżeństwo lub macierzyństwo, bo jestem jeszcze dzieckiem.
Także dziękuję Ci bardzo, że dzięki Tobie mam problemy z określeniem własnej tożsamości.
Zdecyduj się kobieto, bo mnie wykańczasz.
Ale wracając. Będąc w sklepie, skorzystałam ze specjalnej umiejętności Córeczki Tatusia "Zrób słodkie oczka i namów na zakup." Tym oto sposobem kalendarz wylądował w koszyku. Warto zaznaczyć, że były dwa wzory tematyczne, a ja dla utrudnienia wybrałam ten bardziej kolorowy. Lubię wyzwania, lubię mierzyć wysoko, poćwiczę spostrzegawczość. Tak.
Od tamtego czasu, codziennie rano jem jedną czekoladkę. Ale zanim do tego dojdzie, muszę odnaleźć odpowiedni numerek. I jest to niezwykle czasochłonne. Mam wrażenie, że z każdym dniem, ten proces się wydłuża. Cyferki są małe i porozrzucane bez żadnego ładu i składu. Bawię się przednie, kiedy tak szukam odpowiedniego numeru. Nie ma oczywiście mowy o tym, bym zjadła czekoladkę spod innej cyferki. Myślę, że wtedy mogłoby dojść do zachwiania czasoprzestrzeni albo końca świata. Ta druga opcja jest nawet kusząca, ale niedługo idę do teatru i naprawdę chcę zobaczyć ten spektakl, więc wolę nie ryzykować.
Codziennie rano tracę minuty na szukaniu właściwej czekoladki. A kiedy już w brodzie Mikołaja, na choince albo na prezencie znajdę ten pożądany, otwieram kwadratowe okienko i z satysfakcją oglądam wzór na małej czekoladce. Czuję się wtedy jak królowa świata. Oczywiście spóźniłam się przez to w poniedziałek na zajęcia, ale było warto.
Jeszcze tylko siedemnaście dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz