poniedziałek, 1 stycznia 2018

Wszyscy jesteśmy psychopatami

W Internecie wiele jest historii ludzi, którzy opowiadają o swoich doświadczeniach z najpopularniejszym symulatorem życia - The Sims. Czytając je, w pewien sposób się uspokajam, bo zdaję sobie sprawę, że nie tylko ja mam zadatki na psychopatę sadystę.

Jest w tym coś takiego, prawda? Niby jesteśmy dobrzy, niby wysyłamy smsy na różne fundacje, kupujemy jedzenie bezdomnym, a wystarczy dać nam Simsy i nagle bach! Usuwamy drabinki basenowe, jedna po drugiej. Każdy z nas to robił, a jeśli twierdzi, że nie, to kłamie.

Obecnie, w coraz to nowszych wersjach i kolejnych dodatkach, pojawia się więcej sposobów na wykończenie naszych drogich Simów. Niektóre są naprawdę spektakularne.

Kiedyś, kiedy grałam jeszcze w pierwszą część, razem z kuzynką stwierdziłyśmy, że w mieście brakuje cmentarza. Zakupiłyśmy więc niewielką działkę budowlaną, na której wybudowałyśmy jedynie basen. Wprowadziłyśmy tam ośmioosobową rodzinę, którą utopiłyśmy. Czynność powtórzyłyśmy kilkakrotnie, dzięki czemu parcela została wypełniona nagrobkami. Ustawiłyśmy je w rządku i otoczyłyśmy fikuśnym ogrodzeniem. I voila!

W drugiej części miałam plan, by Dziwnowo (miasto znajdujące się na pustyni) wypełnić samymi kosmitami. Było ich tam kilku, ja chciałam ich rozmnożyć. Ot, taka aspiracja życiowa. To mi się jednak nie udało.

Teraz mam trzecią część i jest ona moją ulubioną. Razem z wszystkimi dodatkami można naprawdę nieźle zaszaleć.
Raz z bratem stworzyliśmy czteroosobową rodzinę. Dość nieprzeciętną, bo w jej skład wchodził Morgan Freeman, jego dorosły syn Jezus, Voldemort i Johnny Bravo. Przygotowaliśmy im domek. Jezus i Johnny szybko nawiązali romans. Z tego co pamiętam, Jezus kręcił też z Voldemortem. Postawiliśmy malutką dobudówkę, a na jej dachu postawiliśmy cztery różowe flamingi. Następnie umieszczaliśmy tam każdego Sima, który się nawinął i doprowadzaliśmy go do śmierci. Ale zanim to nastąpiło, na dach wysyłaliśmy też naszą rodzinę. Stała obok flamingów. Całej czwórce przeciągaliśmy pasek pęcherza. W momencie kiedy nasza ofiara umierała, Morgan, Jezus, Johnny i Voldemort robili siku. I tak za każdym razem. Nazwaliśmy to Rytuałem Czterech Flamingów.

Postanowiłam też zrealizować swój wcześniejszy plan. Wybrałam pustynne miasto i osiedliłam w nim rodowitą kosmitkę, którą dodałam do rodziny, po tym jak przyleciała swoim statkiem. Nazwałam ją Matrona. Ta szybko zaszła w ciążę. Muszę przyznać, że rozmnażała się w naprawdę ekspresowym tempie. Kiedy jej córka (również kosmitka) dorosła, także zaczęła mieć dzieci. Obie bardzo szybko zaczęły zaludniać miasto zielonymi osobnikami. Kolejne pokolenia wiązały się ze śmiertelnymi Simami, by spłodzić z nimi potomstwo.

Wybrałam rodzinę, gdzie były dwie kobiety w bliźniaczej ciąży. Zostały zapłodnione przez potomków Matrony i miały umrzeć po porodzie, bo nie były mi dłużej potrzebne. Liczyłam, że urodzą kosmitów. Jedna urodziła dwie kosmitki, druga dwie śmiertelniczki. To oznaczało, że wszystkie śmiertelniczki musiałam uśmiercić. Za pomocą kodu, sprawiłam, że wszystkie dzieci dorosły.

I wtedy zaczęła się zabawa.

Cztery kobiety ze słabymi genami zamknęłam w łazience i rozpaliłam im prywatne ognisko. Matka kosmitek mnie wkurzała, bo je gasiła, więc umarła z głodu. Pozostała trójka nie chciała tańczyć z ogniem.

Wzięłam cenną kosmitkę i chciałam zobaczyć, co jest warta. Wywołała meteoryt. Nagle dom zaczęły bombardować kosmiczne skały, a na podwórku pojawiły się płomienie radości. Zbiegli się okoliczni wieśniacy i zaczęli machać rękoma i wiwatować. Przeniosłam tam z łazienki swoje trzy śmiertelniczki. Kosmitka ponownie wywołała meteoryt. Ogromne skały zaczęły spadać na ludzi, a oni umierali na miejscu. Płomienie uciechy się rozprzestrzeniły. Matka śmiertelniczek zginęła po uderzeniu meteorytem. Przy jednym z kolejnych bombardowań, umarła jedna z sióstr. Ludzie wrzeszczeli i płakali na widok trupów leżących w śniegu. Niektórzy zamienili się w żywe pochodnie. W końcu druga siostra umarła po dłuższym kontakcie z płomieniami. Parę osób padło na śnieg i zamarzło. Meteoryty wciąż spadały, a wraz z nimi przyleciała kolejna kosmitka. Jedyna, niespokrewniona z całym zielonym rodem. Przyjęłam ją do rodziny i obserwowałam poczynania plebsów. Wciąż umierali. Zleciały się nawet zwierzęta, żeby popatrzeć. Mroczny Kosiarz był widocznie zmęczony i znudzony, bo czasem zamiast zajmować się robotą, wdawał się w urocze pogawędki z szalonym tłumem. Kiedy masakra wreszcie się skończyła, chciałam policzyć ofiary, ale to było niemożliwe. Grobów było bardzo dużo i były one przykryte śniegiem. Tak samo, jak zamarznięci ludzie.
W podglądzie miasta ubyło zamieszkałych domów, bo gdzieniegdzie poginęły całe rodziny. Obrazki w innych rodzinach musiały się od nowa wczytać. Wiedziałam, że to tam ktoś musiał umrzeć.

Ta noc pochłonęła wiele ludzkich istnień. Rasa kosmitów zaczyna przeważać. Powoli biorą panowanie nad miastem. A to wszystko dzięki jednej Matronie. Teraz, gdy mam już drugą pierwotną kosmitkę, zamierzam ją tu osiedlić i rozmnożyć. Stworzę dwa potężne klany, połączę je ze sobą, a one zawładną miastem! BUAHAHAHAHAHAHA!
Toż to wyborne!
Szampańska zabawa!

Ach, ta mroczna, psychopatyczna strona, która ujawnia się w każdym z nas, podczas gry w The Sims.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz